[-] [email protected] 6 points 5 days ago

NO SUPER BĘDĘ SE MUSIAŁA APKĘ ODPALAĆ PRZED WALENIEM KONIA DZIĘKUJĘ PANI UNIA ODBLOKUJCIE MI SEX

[-] [email protected] 5 points 1 month ago

Nie jesteś tak wyjątkowy jak ci się wydaje. :)

[-] [email protected] 9 points 1 month ago

Sam fakt, że masz do powiedzenia coś, z czym inni się nie zgadzają, nie przedstawia wartości samej w sobie. Liczy się co konkretnie masz do powiedzenia i czy to co chcesz powiedzieć w ogóle ma sens.

9
submitted 3 months ago* (last edited 3 months ago) by [email protected] to c/[email protected]

Znowu idzie jakiś trend, oczywiście od USA, dziennikarstwo centralizuje się na substacku. Ja też tam jestem, chociaż mało co piszę. To po prostu wygodna platforma, ładnie formatuje tekst za ciebie, pozwala wstawiać obrazki, nie wymaga ogarniania HTML i CSS, oferuję personalizację adresu URL i możliwość otrzymywania płatnego wsparcia. Ofc jako platforma prowadzona przez skrajnych centrystów, nie ma problemu z np. publikowaniem nazioli.

Na fedi podnoszą się jednak głosy, że to wszystko i tak nieważne, bo zaraz przyjdzie jakiś tech billionaire i wyciągnie wtyczkę jednym ruchem, więc trzeba mieć ALTERNATYWY.

No i dobra, jakie są te alternatywy? Alternatywy dla ludzi którzy po prostu chcą pisać i chcą, żeby ich tekst wyglądał komunikatywnie, ale zwyczajnie nie mają łyżeczek do stawiania albo ręcznego poprawiania customowych szablonów na Wordpressie - bo i tak publikują w milionie miejsc i po prostu przeklejają to samo. Nie wspominając już o instalowaniu jakichś paczek, pakietów, kompilacji API czy innych magicznych zaklęciach.

Debil cyfrowy-friendly altenatywy, możliwe do sfederowania alternatywy, umożliwiające łatwą komunikację z innymi userami tej albo innych platform? Cokolwiek?

Obstawiam że ktoś tutaj będzie wiedział. Nie mam pojęcia jak działa Ghost. Można go sfederować czy coś?

I pamiętajcie, ja informatyczką nie jestem, do mnie trzeba jak do osła.

3
submitted 3 months ago by [email protected] to c/[email protected]

cross-postowane z: https://szmer.info/post/6008965

Jak reagować na tę próbę stworzenia alternatywnej historii mediów społecznościowych? Przede wszystkim nie dać jej sobie narzucić. Nie tylko całej tej sfałszowanej sekwencji wydarzeń, ale też poszczególnych jej elementów – na przykład nie pozwolić, aby słowo „moderacja” zostało zastąpione słowem „cenzura”.

Każda – każda! – przestrzeń publiczna jest jakoś moderowana. Pracuję na uniwersytecie i gwarantuję wam, że gdybyście wpadli do biura rektora bądź dziekana, wulgarnie ich zwyzywali, a potem zagrozili, że ich pobijecie, skończyłoby się poważnymi konsekwencjami. Skrajna prawica uroiła sobie tymczasem, że może bezkarnie wyzywać i grozić ludziom, a gdy jej się na to nie pozwoli, jest to „cenzura”.

12
submitted 4 months ago by [email protected] to c/[email protected]

Rafał...

Nikt nie pytał, serio.

Czy on myśli, że takim hot tejkiem skopiowanym z Zachodu ZDEESKALUJE cokolwiek w kampanii? Ile jeszcze razy będziemy czytać jak politycy biją tego chochoła o liczbie płci???

A, wiem ile: ile tylko trzeba, bo w każdej kampanii trzeba w kogoś na wszelki wypadek przypierdolić.

[-] [email protected] 6 points 5 months ago

Oczywiście że nie udało mi się namówić nikogo. Mimo licznych prób. I prawdopodobnie się już nie uda. Niektórzy próbowali i się wycofali, niektórym nie chciało się nawet próbować. Inicjalnie był czasem nawet entuzjazm, ale malał z każdą chwilą, aż ludzie w końcu odpadali i zostawiali te konta samym sobie.

Lista powodów z cytatami poniżej. I to wcale nie tak, że uważam wszystkie te powody za bzdurne.

  • "tam nikogo nie ma"
  • "nie wiem jak się tego używa i nie chce mi się dowiadywać / nie wiem o co z tym chodzi i nie chcę wiedzieć"
  • "źle działa na telefonie / nie ma appki"
  • "to jakiś klon telegrama???"
  • "nie będę zakładać kolejnego konta na kolejnym portalu, i tak jest już za dużo tych social mediów"
  • "nie ma tu ludzi których obserwuję na FB/insta i nie namówię ich żeby się przenieśli"
  • "mam to konto ale nie mam siły postować na wszystkich mediach po kolei, więc postuję na mainstreamowych, bo tam najwięcej ludzi to widzi i mam interakcje"
  • "byłem tam ale tam są sami ludzie gadający o tym że ten główny internet to zło, a jak są jakieś społeczności tematyczne to malutkie"
  • "byłam tam ale tam chyba wszyscy są informatykami i gadają o linuxie"
  • "na mastodonie pokazują się wszystkie posty jak leci i to męczy, bo niektórzy postują co godzinę albo co paręnaście minut i ma się przesycenie"
  • "na tym fediwersum nie ma odpowiednika serwisów obrazkowych, a ja głównie na takich siedzę (Pinterest/Tumblr/Instagram/coś tam innego)"
  • "niby spoko ale trzeba opisywać każdy obrazek tym tekstem dla niewidomych, bo inaczej ludzie na ciebie naskakują, a ja nie mam siły/nie chce mi się/nie wiem o co ta afera skoro istnieją AI do tego" (ale ta osoba i tak ma konto i go używa, tylko siedzi na anglojęzycznych przestrzeniach)

Niektóre z tych komentarzy pochodzą od tych samych osób. Jak chodzi o mnie to ja podzielam głównie pogląd o bazie użytkowników: trudno znaleźć ludzi postujących aktywnie, którzy nie byliby geekami albo miłośnikami kolei (xD). A jednak na social media wchodzi się nie po to żeby poznawać jeden typ ludzi, a żeby mieć okazję zetknąć się z różnorodnymi perspektywami. Ja dopiero na Facebooku odkryłam różne światy, o których istnieniu nie miałam w życiu pojęcia (jak posty: Aliny Czyżewskiej o mobbingu w instytucjach kultury, Anny Krawczak o systemie pieczy zastępczej, Piotra z profilu "Ukraina: Wojna", i tak dalej i tak dalej). I fakt, tych ludzi nie namówi się na przesiadkę na inne media, a nawet gdyby, to ich followersi nie pójdą za nimi. W dobie nadprodukcji treści, jeśli znika twój ulubiony influenser, znajdujesz sobie nowego influensera. Musi być efekt skali, a żeby był efekt skali, musi być efekt skali. To błędne koło.

I tak tu siedzę i co jakiś czas namawiam ludzi, ale zauważam, że coraz więcej z nich zaczyna po prostu odchodzić od social mediów - a kiedy słyszą o tym, że mieliby sobie zakładać następne, to uderza ich nagle świadomość, że jest tego przecież i tak już za dużo.

[-] [email protected] 7 points 5 months ago

Ktokolwiek wpłacił z tytułem "20% polskiego fedi" - milion serc. <3

[-] [email protected] 4 points 6 months ago

Jak to kto? Pacjent. NFZ po prostu przestanie refundować zabiegi. :) A ludzie mogą sobie przecież wykupić prywatne ubezpieczenie panie Areczku.

11
submitted 6 months ago by [email protected] to c/[email protected]

Powrót do internetu niemal z czasów uniksów. Proste strony oparte tylko na tekście, działające w dedykowanej przeglądarce i... no właśnie, jest w tym coś jeszcze? Używaliście? Jakieś przemyślenia?

8
submitted 6 months ago by [email protected] to c/[email protected]

Lipiec 2019, z restauracji w Warszawie wychodzi nabombiona Nowa Lewica i Razemki ucieszone jak prosięta w błocie że Wuja Władzio ich dopuści do żłoba. :)

https://tvn24.pl/polska/liderzy-sld-wiosny-i-razem-po-dyskusjach-w-sprawie-startu-w-wyborach-ra954095-ls2289980

[-] [email protected] 5 points 10 months ago

Nie, po prostu jego partia dostaje również pieniądze od organizacji katolickich.

12
submitted 11 months ago* (last edited 11 months ago) by [email protected] to c/[email protected]

Jak w tytule.

Lincz na lewicowej posłance i jazda jak po łysej kobyle, czy fajna i ciekawa współpraca ponad partyjnymi podziałami?

Przypominam fajne poglądy Marcina Horały:

*Marcin Horała, były szef PiS na Pomorzu, a prywatnie ojciec trzech córek, broni odmowy wykonania aborcji u zgwałconej przez własnego wujka 14-letniej dziewczynki z niepełnosprawnością intelektualną.

(...)

-A jakby pan redaktor sobie to wyobrażał odwrotnie? Jakby pan nazwał kraj, w którym na przykład muzułmanin jest zmuszany do jedzenia wieprzowiny, że ma obowiązek, a jak nie, to zostanie zwolniony z pracy albo będzie ukarany? - zastanawiał się polityk PiS.*

https://trojmiasto.wyborcza.pl/trojmiasto/7,35612,29417918,posel-marcin-horala-porownal-aborcje-u-zgwalconej-14-latki-do.html

10
submitted 1 year ago by [email protected] to c/[email protected]

Z informacji Onetu wynika, że pomiędzy działaczami Lewicy i partii Razem wybuchła batalia o "jedynkę" na liście w eurowyborach z województwa śląskiego. Partia Razem postawiła warunek, że to ona wskaże kandydata, ale Nowa Lewica nie chce dopuścić jej do "najlepszego kąska". Wyborcza układanka to jednak tylko jedna z odsłon wewnętrznych potyczek, jakie od tygodni toczą ze sobą oba ugrupowania. Sytuacja przed eurowyborami stała się napięta, a we wtorek doszło do spotkania liderów ugrupowań — Włodzimierza Czarzastego i Adriana Zandberga.

27 kwietnia mamy poznać nazwiska "jedynek" na liście Lewicy do europarlamentu. Ale bój toczy się o okręgi dla niej biorące: śląski, wielkopolski i warszawski.

Na Śląsku swoje aspiracje do pierwszego miejsca zaczęła zgłaszać partia Razem, co miało podgrzać nastroje wewnątrz klubu parlamentarnego, bo Nowa Lewica ma tam murowanego kandydata — europosła Łukasza Kohuta W rozmowie z Onetem europoseł twierdzi, że jego pozycja nie jest zagrożona, ale decyzja władz partii jeszcze nie zapadła. We wtorek o sytuacji w klubie dyskutowali ze sobą Włodzimierz Czarzasty i Adrian Zandberg Jak ustaliliśmy, partia Razem miała się zgodzić, że przed eurowyborami nie będzie eskalować wewnętrznych konfliktów. — Musimy iść szerokim frontem, bo wynik niższy niż 9 proc. będzie oznaczał, że jesteśmy formacją kończącą się — słyszymy w otoczeniu partii Razem Poza Śląskiem ciekawa sytuacja jest także w wielkopolskiej Lewicy, gdzie być może o "jedynkę" będzie ubiegać się dwoje wiceministrów. Ile osób z rządu wystartuje w eurowyborach, wciąż jest niewiadomą, bo niektórzy obawiają się gniewu szefa rządu.

Nic takiego się nie stało. To wybory sejmikowe. Nikt nie łudził się, że Lewica zrobi w nich dobry wynik. To nie pierwszy raz, kiedy sondaże nam spadają. Patrzymy przed siebie i idziemy dalej — mówiła mi jedna z posłanek Lewicy, gdy tuż po pierwszej turze wyborów samorządowych zapytałam, co poszło nie tak.

Lewica zdobyła w nich 6,32 proc. głosów i zdobyła zaledwie osiem mandatów w sejmikach. Ale zamiast rozpaczać — jak twierdzili politycy — partia bierze się ostro do roboty. — Za nami dobra, momentami burzliwa debata, która była potrzebna, by powiedzieć: lewica zamyka rozdział dotyczący wyborów samorządowych — mówiła po sobotnim zarządzie Nowej Lewicy ministra Katarzyna Kotula. Personalnych rozliczeń — jak zapewniali nas politycy — nie było.

Ale Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń, którzy są współprzewodniczącymi partii, mieli zasugerować, że nie będą się już ubiegać o szefostwo na kolejną kadencję. Do wyborów wewnątrz Nowej Lewicy zostały dwa lata. Ale za rogiem czekają już inne.

— Wyciągamy wnioski, ale idziemy dalej, bo już za chwilę wybory do Parlamentu Europejskiego — podkreślała Kotula, którą zarząd wybrał na szefową kampanii wyborczej do europarlamentu.

Jaki pomysł na tę kampanię ma Lewica? Tego dopiero mamy się dowiedzieć, podobnie jak tego, kto znajdzie się na wyborczych listach Lewicy do PE w każdym z 13 okręgów. Nazwiska oficjalnie mamy poznać 27 kwietnia. Ale wewnątrz Lewicy trwa już zacięty bój o to, komu przypadną miejsca biorące. Zwłaszcza że z symulacji na podstawie ordynacji wyborczej do PE wynika, że gdyby Lewica powtórzyła wynik z wyborów samorządowych (6,23 proc.), mogłaby liczyć tylko na trzy mandaty. Wynik na poziomie wyborów parlamentarnych (8,6 proc.) dawałby Lewicy cztery lub pięć mandatów.

Z informacji Onetu wynika, że najbardziej zacięta wojna toczy się m.in. o "jedynkę" z województwa śląskiego. Partia Razem miała postawić warunek, iż to jej kandydat będzie tam liderem listy. Nieoficjalnie słyszymy o pośle z Katowic Macieju Koniecznym.

Tymczasem na pierwsze miejsce ze Śląska liczy obecny europoseł z tego województwa Łukasz Kohut, znany m.in. z aktywnej walki na rzecz uznania śląskiego za język regionalny. Pięć lat temu zdobył prawie 50 tys. głosów i uzyskał mandat do Parlamentu Europejskiego jako jeden z trzech kandydatów Wiosny Roberta Biedronia.

Partia później połączyła się z SLD, tworząc Nową Lewicę. — Nie wyobrażam sobie, żeby Łukasz nie dostał "jedynki". Moim zdaniem jest jednym z najbardziej aktywnych polskich eurodeputowanych, więc dlaczego miałby zostać ukarany? — słyszymy od jednego z polityków Nowej Lewicy.

"Chcą przyjść na gotowe"

Europoseł Łukasz Kohut w rozmowie z Onetem podkreśla natomiast, że nie obawia się o swoją pozycję przy rozdawaniu miejsc na listach wyborczych. — Chcę wystartować z okręgu śląskiego i myślę, że moja praca przez pięć lat w PE i ta dla regionu sama się broni — mówi Onetowi europoseł i dodaje, że słyszał o rosnącej w okręgu konkurencji. — Wiem, że są tacy, którzy bez szczególnych zasług dla regionu chcą przyjść na gotowe i wziąć najlepsze kąski — komentuje.

Śląsk to potencjalnie biorący okręg, więc jest o co walczyć.— Nie odpuścimy tego Śląska. Szefostwo musi to załatwić – mówi nam jeden z członków władz Nowej Lewicy. —Gdyby Łukasz nie dostał "jedynki" kosztem kogoś z Razem, oznaczałoby to potężne tąpnięcie w lokalnych strukturach Lewicy — dodaje polityk Nowej Lewicy.

Jednak partia Razem także nie odpuszcza, co sprawia, że sytuacja wewnątrz klubu stała się jeszcze bardziej napięta.

"Nie będziemy się z Włodkiem kłócić" Jak ustalił Onet – we wtorek Adrian Zandberg spotkał się z Włodzimierzem Czarzastym, by omówić sporne kwestie.

Jak się dowiedzieliśmy, jeszcze kilka tygodni temu w Lewicy zrodził się taki pomysł: w eurowyborach wystartują wszyscy obecni posłowie, ministrowie i wiceministrowie z Lewicy. Chodziło o to, by maksymalnie wzmocnić listy. Ale tylko ci z miejsc biorących mieli prowadzić kampanię wyborczą. Takie podejście miało się nie spodobać partii Razem, która nie chciała narażać się na wizerunkowy blamaż, upychając — brzydko mówiąc — swoimi ludźmi listy, z których i tak nie mają szans się dostać.

Ale, jak słyszymy, po wtorkowym spotkaniu liderów członkowie Razem zmienili front i zrobili pół kroku w tył. — Nie będziemy się z Włodkiem kłócić — usłyszeliśmy.

Partia zamierza zgodzić się z pomysłem Czarzastego i wystawić swoje kandydatury tam, gdzie będą mogły zagrać na wzmocnienie ogólnego wyniku. — Stwierdziliśmy, że lepiej pójść szerszym frontem i spróbować postarać się w tych wyborach o pięć-sześć mandatów, niż doprowadzić do wewnętrznego krachu na lewicy. W dwojgu poprzednich wyborów zrobiliśmy słabe wyniki, teraz wynik poniżej 9 proc. będzie oznaczał, że jesteśmy jako Lewica formacją kończącą się, a na horyzoncie przecież wybory prezydenckie — słyszymy w otoczeniu partii Razem.

Gdy dopytujemy, co Razem chce w zamian, nie padają konkrety, ale słyszymy o "refleksji" w stylu dawnej Platformy — że to zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Choć z tematu Śląska rezygnować nie zamierza.

Strach przed gniewem Tuska

Przeciąganie liny i układanie list zapewne jeszcze chwilę potrwa, zwłaszcza że nawet w Nowej Lewicy nie ma pełnej zgody co do niektórych propozycji.

Wciąż nie jest przesądzone to, ilu ministrów bądź wiceministrów wystartuje w wyborach do PE. Joanna Scheuring-Wielgus (z Wielkopolski), która jest wiceministrą kultury, wiceminister sprawiedliwości Krzysztof Śmiszek (z Dolnego Śląska) czy wiceszef MSZ Andrzej Szejna to nazwiska, które pojawiały się w kontekście eurowyborów od dawna i sami ministrowie nie kryją chęci wyruszenia do Brukseli.

Ale w Lewicy słyszymy też, że niektórzy politycy, którzy do resortów rządu Tuska weszli, boją się ogłaszać swój start, bo nie wiedzą, jak na to zareaguje szef. Martwią się, że na czas kampanii poleci takim kandydatom zrzeczenia się pracy w ministerstwach, a jeśli nie — zapamięta, komu po zaledwie czterech miesiącach pracy były już w głowie niebieskie migdały.

Pożar do ugaszenia

To nie wszystko. — Włodek ma też pożar do ugaszenia w Wielkopolsce. Tam struktury nie bardzo chcą na "jedynce" Scheuring-Wielgus, bo proponują kogoś swojego. Stamtąd też chciał kandydować wiceminister Szejna, bo zdaje sobie sprawę, że start z jego rodzimego okręgu małopolsko-świętokrzyskiego może nie dać mu mandatu — słyszymy od polityczki Lewicy. — Być może jeśli nie dostanie "jedynki" w Wielkopolsce, w ogóle nie wystartuje — dodaje polityk Nowej Lewicy.

Dziś słyszmy, że na Pomorzu szykowany jest desant, a listę ma otworzyć poznańska posłanka Katarzyna Ueberhan. W Łodzi "jedynką" ma być Marek Belka, a w Warszawie swój start ogłosił już Robert Biedroń. W Lublinie czy Rzeszowie, czyli w miejscach bez szans na mandat Lewicy, na "jedynkach" znajdą się prawdopodobnie regionalni liderzy – Jacek Czerniak i Wiesław Buż.

Układanie list wyborczych odbywa się przy wciąż niegasnących głosach narzekań lewicowych partyjnych dołów. — Ludzie w regionach czują, że w wyborach samorządowych byli pominięci, że nie było dobrej kampanii, wsparcia ich ze strony liderów, że Lewica stała się "partią jednego tematu", artykułując głównie temat aborcji — słyszymy od polityka Lewicy.

Lewica i Razem osobno

Te zarzuty słychać też było po wyborach parlamentarnych. Właśnie wtedy mocniej zaczęło iskrzyć między partią Razem a Nową Lewicą, które stworzyły klub parlamentarny. Wówczas partia Zandberga i Biejat stanęła okoniem do reszty demokratycznej większości i zapowiedziała, że nie wejdzie do koalicji rządowej. Razem nie dostało gwarancji od Donalda Tuska, że postulaty partii zyskają finansowanie, i nie chciało w ciemno wchodzić do gabinetów.

W Lewicy dało się wtedy wyczuć pewien niesmak wobec takiego zachowania, ale też nikt z jej działaczy partii Razem na siłę do rządu wciągać nie chciał. Bo październikowe wybory pokazały też, że mała partia potrafi także zadawać swoim lewicowym partnerom bolesne ciosy.

Tak było w Krakowie, gdzie startująca z drugiego miejsca na liście Daria Gosek-Popiołek (Razem) zdeklasowała pierwszego na liście Macieja Gdulę (Nowa Lewica) i to ona wzięła jedyny mandat dla Lewicy z tego okręgu. Podobnie było w okręgu 20. na Mazowszu. Tam działaczka Razem Joanna Wicha także startowała z drugiej pozycji i uzyskała mandat, wyprzedzając "jedynkę" z Nowej Lewicy – Arkadiusza Iwaniaka.

Zaciekła kampania pod Wawelem

Takie wyniki sprawiły, że wewnątrz Lewicy powiało chłodem, a we wspomnianym Krakowie do następnych wyborów — samorządowych — Razem i Nowa Lewica szły już osobno. Najlepiej obrazuje to ich poparcie dla kandydatów na prezydenta Krakowa. Nowa Lewica poparła kandydata KO Aleksandra Miszalskiego, a jego kontrkandydat Łukasz Gibała wystartował ze wsparciem partii Razem.

Kampania w Krakowie jest naprawdę zacięta, a o wyniku wyborczym będą decydowały niuanse. Działacze lewicowi nie przebierają w środkach, by krytykować swoich konkurentów.

Przykład? "Twoja partia jest w klubie, który popiera rząd, a którego jestem szefową. Jak się nie podoba, to może w nim nie być" — w takich słowach Anna Maria Żukowska zwróciła się do Aleksandry Owcy, nowo wybranej radnej miasta Krakowa. Słowna przepychanka wywiązała się po tym, jak członkini Rady Krajowej partii Razem, stając po stronie Łukasza Gibały, stwierdziła, że "Nowa Lewica przysyła posiłki z Warszawy, żeby trochę bardziej przypodobać się Tuskowi".

Te słowa o przyszłości Razem w klubie parlamentarnym mogły być poważnym ostrzeżeniem. Na razie w otoczeniu partii Razem słyszymy, że jej konfrontacyjna postawa ma uchronić Lewicę przed "sklejeniem się z partią Tuska", a nie eskalować konflikt po lewej stronie sceny politycznej. Ale też, że przed eurowyborami będą bardziej koncyliacyjni.

4
submitted 1 year ago by [email protected] to c/[email protected]

Udostępniam całość, bo to niesamowita beka. Napinka El Kaczorro również ("chcieliśmy zobaczyć jak się boją" xDD).


Pierwsze posiedzenie Sejmu po tym, jak Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik wyszli na wolność, na skutek zastosowania ponownego prawa łaski przez prezydenta Andrzeja Dudę, miało mieć bardzo burzliwy przebieg. Zarówno marszałek Sejmu Szymon Hołownia, jak i premier Donald Tusk ostrzegali dzień wcześniej przed realną próbą destabilizacji prac parlamentu, reagując w ten sposób na zapowiedzi polityków Prawa i Sprawiedliwości, którzy wprost mówili, że "zrobią wszystko, co w ich mocy, by pomóc Kamińskiemu i Wąsikowi dostać się do Sejmu".

Niemal cały klub PiS czekał na Kamińskiego i Wąsika Swój rychły powrót do ław sejmowych zapowiadali zresztą sami ułaskawieni tuż po opuszczeniu we wtorek wieczorem zakładów karnych. Maciej Wąsik jeszcze w czwartek rano przed rozpoczęciem obrad Sejmu podgrzewał te oczekiwania, zamieszczając w serwisie X (Twitter) zdjęcie sprzed gmachu przy Wiejskiej.

Niemal cały klub Prawa i Sprawiedliwości, liczący obecnie 189 posłów, był przekonany, że Kamiński z Wąsikiem pojawią się tego dnia tuż przed godz. 10 w Sejmie. Część z nich — zgodnie z publicznymi zapowiedziami — była gotowa na siłowe zwarcie i przepychanki ze strażą marszałkowską, by tylko wprowadzić swoich kolegów na salę plenarną. Nikt karczemnej awantury, czy wręcz bójki nie wykluczał.

Dla zdecydowanej większości polityków PiS sprawa powrotu do Sejmu Wąsika i Kamińskiego oraz ich wejścia na salę obrad była zero-jedynkowa. — Otóż ze względu na akt łaski, ze względu na postanowienia Sądu Najwyższego, panowie ministrowie są posłami na Sejm RP. To wszystko, co dzieje się wokół próby wygaszania, łamiąc prawo mandatu obu posłów, jest tylko dowodem na to, że marszałek Hołownia łamie prawo — przekonywał w środę szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. Dodał przy tym: — Nie chcemy żadnej awantury, odbieramy to wszystko jako próbę sprowokowania nas do działań, których nigdy nie wykonywaliśmy.

Tylko nieliczni członkowie partii Kaczyńskiego mieli argumentować, że pójście na "twardo" politycznie może tylko zaszkodzić. Mimo to nawet oni byli przekonani, że kierownictwo partii na czele z Jarosławem Kaczyńskim nie zmieni dotychczasowego stanowiska i nie cofnie się przed wprowadzeniem Wąsika i Kamińskiego tego dnia do Sejmu.

Nie było planu wprowadzenia Wąsika i Kamińskiego do Sejmu. "Nikt nam nic nie powiedział" Z informacji Onetu wynika jednak, że decyzji o wprowadzaniu dwóch byłych ministrów w czwartek do gmachu przy Wiejskiej w ogóle miało nie być, a całe zamieszenie zostało sztucznie wykreowane. Przyznał to w rozmowie z Onetem jeden z polityków ze ścisłego kierownictwa PiS. — Żadnego siłowego wprowadzenia posłów Kamińskiego i Wąsika nie było w planach. Nie było żadnej takiej decyzji władz partii — mówi jeden z najważniejszych ludzi w Prawie i Sprawiedliwości.

Duże emocje i taktyka PiS w Sejmie. "Oni są w dziwnym stanie" Jak przekonuje, taką decyzję miał podjąć osobiście prezes Jarosław Kaczyński tuż po opuszczeniu przez obu polityków więziennych cel. Zatem po co całe to zamieszenie? — pytamy. — Aby zobaczyć, jak bardzo takiego scenariusza boją się Tusk, Bodnar i Hołownia. Jak było dzisiaj widać: boją się i to bardzo. Słusznie, bo mają się czego bać — słyszymy w odpowiedzi.

Oficjalny przekaz, który zaprezentował w Sejmie sam lider PiS, brzmiał następująco: — Nie ma ich, ponieważ mogą być w bardzo złym stanie zdrowia w związku z pobytem w więzieniu. Stosowano wobec jednego z nich tortury i to personalna decyzja Tuska i za to odpowie.

W klubie PiS nie wierzą w oficjalny przekaz. "Wyszliśmy na głupców i miękiszonów"

Politycy PiS, z którymi rozmawialiśmy w czwartek, przyznają nieoficjalnie, że nikt w tę narrację nie wierzy. Zwłaszcza że Kamiński z Wąsikiem, odkąd tylko wyszli z więzienia, co chwila udzielają kolejnych wywiadów. W ciągu dwóch dni gościli w Telewizji Republika, w Radiu Wnet oraz telewizji wPolsce. W środę uczestniczyli także w spotkaniu w Pałacu Prezydenckim.

Jak słyszymy, tylko najbardziej zaufana garstka posłów Prawa i Sprawiedliwości miała mieć wiedzę o tym, że Kamińskiego i Wąsika ma w czwartek nie być w ogóle w Sejmie. Większość klubu nic nie wiedziała. — Wyszliśmy na głupców i na miękiszonów. Sami niewiele rozumiemy z tego, co się dzieje w partii. A co mają powiedzieć dopiero nasi wyborcy — słyszymy od niektórych posłów PiS.

Dezorientacja i chaos to mało powiedziane

Rozgoryczenie i zdezorientowanie ma być wśród parlamentarzystów klubu PiS bardzo duże. — Nikt nam o tym nie powiedział. Dezorientacja i chaos to mało powiedziane. Nikt z nas nie wie, jaka jest obecnie strategia partii i co mamy robić dalej — mówią coraz bardziej rozżaleni posłowie PiS, którzy przywołują ubiegłotygodniową awanturę podczas posiedzenia klubu parlamentarnego.

Zwracają oni uwagę także na ostatnią wypowiedź prezesa Prawa i Sprawiedliwości, w której po raz pierwszy publicznie powiedział o konieczności przyspieszonych wyborów parlamentarnych. — Wyjściem jest okres przejściowy, a następnie wybory. Tego nie da się inaczej rozwiązać. Mamy sytuację nadzwyczajną, bo konstytucja przestała praktycznie obowiązywać, w związku z tym można stosować różne metody — ocenił prezes PiS.

Jak przyznają w rozmowach kuluarowych politycy PiS, właśnie z mediów dowiedzieli się o takim scenariuszu, który wydaje im się dzisiaj kompletnie nierealny. — Ponowne wybory do Sejmu i Senatu? W jakim trybie i w jaki sposób? A co z sondażami, które nie dają nam nadziei na powrót do władzy? — mówią zdziwieni wypowiedzią Kaczyńskiego posłowie jego ugrupowania.

Nastroje w PiS coraz gorsze

Nastroje w Prawie i Sprawiedliwości z każdym tygodniem mają być coraz gorsze. Spora część polityków pała żądzą zemsty za to, co robi rząd Donalda Tuska czy to z mediami publicznymi, czy ostatnio prokuraturą. Oczekują oni od władz PiS, w tym od samego Kaczyńskiego, a także prezydenta Andrzeja Dudy, podjęcia dużo bardziej radykalnych kroków. Chcą w ten sposób pokazać nowej koalicji, że za każdym razem, gdy — ich zdaniem — złamie ona prawo, spotka się to ze zdecydowaną reakcją. Argumentują przy tym, że ostrzejszych działań oczekują od nich także wyborcy PiS-u.

W największej partii opozycyjnej są też tacy politycy, którzy uważają, że obecna wojenna strategia niczego nie zmieni, a bez nowego otwarcia Prawo i Sprawiedliwość nie pójdzie do przodu. A już z pewnością nie osiągnie dobrego wyborczego wyniku w zbliżających się wyborach samorządowych, a chwilę później w europejskich.

"Bodnar, Hołownia i Tusk staną kiedyś przed sądem"

— Najważniejsze, że Mariusz z Maćkiem są już na wolności. Przyjdzie taki czas, że zarówno Adam Bodnar, Szymon Hołownia, jak i Donald Tusk staną przed sądem za te działania i sami trafią za kraty. To nie groźba, lecz obietnica. Ale zanim to się stanie, przed nami długa droga — przekonuje jeden z rozmówców z PiS.

Co dalej zatem z Kamińskim i Wąsikiem? Oni sami deklarują, że są wciąż posłami i mają prawo do tego, by pojawić się w Sejmie. Zapowiadają jednak, że zrobią to "na swoich warunkach".

— My się pojawimy. My wyszliśmy przedwczoraj z więzienia. (…) Chcemy w sposób zaplanowany, precyzyjny pojawić się w Sejmie. Panie Hołownia, na pewno pojawimy się w najbliższych dniach, ale na naszych warunkach, nie na waszych. Nie jesteśmy byłymi posłami, mamy legitymacje poselskie — mówił w środę Mariusz Kamiński w telewizji wPolsce.

1
submitted 1 year ago* (last edited 1 year ago) by [email protected] to c/[email protected]

Zgodę na organizację festiwalu muzycznego Audioriver w zabytkowym parku na Zdrowiu wydał Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Łodzi. Czy jest jeszcze możliwa zmiana lokalizacji, której domagają się protestujący łodzianie?

Plenerowy festiwal Audioriver ma być w Łodzi między 12 a 14 lipca 2024 roku. Trwa sprzedaż karnetów. Festiwal wcześniej, przez 17 lat, odbywał się w Płocku. Kontrowersje wśród części łodzian i łodzianek wzbudził pomysł organizacji imprezy muzycznej z wieloma scenami na terenie zabytkowego parku na Zdrowiu, obok zoo w Łodzi.

Zieleń w Łodzi. Protest w sprawie lokalizacji festiwalu Audioriver Przeciwnicy tej lokalizacji skrzyknęli się w internecie, na prywatnej grupie Zielone Serce Zdrowia - Obrona Parku przed Audioriver, która w tym momencie ma 1 tys. członków. Grupa została założona 21 grudnia.

"Zawiązał się komitet protestacyjny z wielu łódzkich środowisk i mieszkańców. Nie mamy nic przeciwko samemu festiwalowi. Są wśród nas nawet jego wierni fani, ale nie zgadzamy się na proponowaną przez miasto lokalizację i będziemy przekonywać do jej zmiany.

Wspólnie z łodziankami i łodzianami chcemy znaleźć odpowiednie miejsce na Audioriver. Jesteśmy otwarci na pomysły. Można się z nami skontaktować pod adresem mail: [email protected], dyskutujemy też o tym na dedykowanej grupie na FB: Zielone Serce Zdrowia - Obrona Parku przed Audioriver" - piszą Karolina Kujawska i Joanna Łuczyńska członkinie komitetu „Zielone Serce Zdrowia".

I dodają: "Naszym zdaniem łodzianki i łodzianie są gospodarzami miasta i muszą mieć prawo głosu zarówno ws. wydawania publicznych środków na festiwale, jak i ich lokalizacji. Podobnie Komisja Kultury Rady Miejskiej powinna mieć wpływ na miejsca i sposób organizacji imprez. O tak dużym i kosztownym wydarzeniu powinniśmy decydować wspólnie. Festiwal powinien być także przeprowadzony z szacunkiem dla zieleni i zamieszkujących tam zwierząt. Bo kultura w mieście to nasza wspólna sprawa. Bo przyroda w mieście to nasza wspólna sprawa".

W podobnym tonie wypowiada się Magdalena Gałkiewicz, Zieloni: - Ten park to także pomniki przyrody, ogród dendrologiczny czy rezerwat przyrody Polesie Konstantynowskie, to wszystko będzie zniszczone, trawniki i zieleńce będą rozjeżdżone i zadeptane przez 30 tys. uczestników. Nie da się tego unikać przy takiej liczbie bawiących się osób. Jestem przekonana, że znajdziemy w Łodzi lepsze miejsce na festiwal, że będziemy mogli się na nim wszyscy bawić, nie niszcząc największego, zabytkowego parku w naszym mieście i nie krzywdząc mieszkających tam zwierząt.

Stanowisko UMŁ i pytania, które zostały bez odpowiedzi Maciej Riemer, dyrektor Departamentu Ekologii i Klimatu Urzędu Miasta Łodzi, na temat lokalizacji festiwalu i związanego z tym protestu wypowiadać się nie chciał. Odesłał w tej sprawie do zespołu prasowego UMŁ. Również Łódzkie Centrum Wydarzeń (oznaczone na profilu festiwalu przy wpisie z 20 grudnia dot. przenosin imprezy z Płocka do Łodzi) odsyła do zespołu prasowego UMŁ.

UMŁ wysłał "Wyborczej" 29 grudnia 2023 roku komentarz następującej treści:

Kwestię organizacji Festiwalu Audioriver będziemy omawiać w mieszkańcami, zarówno osiedli, które znajdują się w najbliższej okolicy planowanej imprezy, jak i wszelkimi innymi zainteresowanymi osobami. Chcemy wyjaśnić wszelkie wątpliwości dotyczące ochrony przyrody w parku, jak i kwestie utrudnień dla okolicznych mieszkańców.

Podobne, duże festiwale odbywają się regularnie na terenach miejskich parków na całym świecie (m.in. w Nowym Jorku, Barcelonie, Londynie, Berlinie i w wielu innych miastach). Chcemy wzorować się na najlepszych, również w kwestiach ochrony przyrody przy takich okazjach. Organizator Audioriver ma bogate doświadczenie w organizowaniu dużych wydarzeń na terenach zieleni. Jest świadomy tego, na jakim terenie będzie się odbywać festiwal, i jest przygotowany na to, by przebiegł on z maksymalną dbałością o komfort mieszkańców i stan środowiska naturalnego. Organizator Audioriver w Łodzi będzie również zobowiązany przez miasto do ww. działań".

Poprosiliśmy o dodatkowe informacje. Na pytanie, jakie argumenty zdecydowały o tym, że UMŁ wyraził zgodę na organizację dużego plenerowego festiwalu muzycznego Audioriver w zabytkowym parku na Zdrowiu, dostaliśmy następującą odpowiedź: "Organizator jest zobowiązany uzyskać zgody konserwatora i ZZM, wymaga to spełnienia rygorystycznych warunków i organizator jest świadomy tej sytuacji".

Zapytaliśmy również, czy możliwa jest inna lokalizacja tego festiwalu na terenie Łodzi? I dlaczego konsultacje z mieszkańcami nie były przeprowadzone przed podjęciem decyzji o lokalizacji imprezy? Tu odpowiedź była wymijająca: "Obecnie skupiamy się na omówieniu z mieszkańcami kwestii organizacji Festiwalu Audioriver w parku na Zdrowiu. Przedstawimy wszystkie informacje związane z zabezpieczeniem tego obszaru, wspólnie z organizatorem Festiwalu Audioriver".

Urząd Miasta Łodzi nie odpowiedział na pytanie, jaką kwotą Łódź dofinansowała festiwal Audioriver, aby ściągnąć tę imprezę z innego miasta. Ani o szczegóły dotyczące umowy w sprawie łódzkiej edycji tej imprezy.

Pytania o umowę z Festiwalem Audioriver prosimy kierować do organizatorów Festiwalu. Ze strony miasta możemy zapewnić, że podobnie jak w przypadku Łódź Summer Festival, tak i w tym przypadku wszelkie kwestie organizacyjno-porządkowe będą stały na najwyższym poziomie - czytamy.

Skontaktowaliśmy się z organizatorem festiwalu Audioriver, Piotrem Orlicz-Rabiegą. W dniu 29 grudnia nie mógł rozmawiać przez telefon, więc poprosił o wysłanie pytań mailem. Tak też zrobiliśmy. Pytamy o szczegóły umowy dotyczącej festiwalu w Łodzi, ale też, kto zaproponował lokalizację w parku na Zdrowiu oraz o szczegóły organizacji wydarzenia, jak to, na ile Piotr Orlicz-Rabiega szacuje liczbę gości festiwalu w Łodzi, ile scen stanie w parku na Zdrowiu i gdzie przewidywana jest strefa pola namiotowego dla uczestników.

Czekamy na odpowiedź.

WUOZ: "Podczas organizacji wydarzenia zabronione zostało składowanie materiałów budowlanych w strefie korzeniowej drzew" Wiemy natomiast, czym kierowały się służby konserwatorskie, dając zielone światło dla festiwalu Audioriver w zabytkowym parku na Zdrowiu.

"ŁWKZ pozytywnie zaopiniował organizację festiwalu Audioriver w parku im. Marszałka J. Piłsudskiego w Łodzi. Wpływ na powyższą opinię miał fakt zobligowania organizatora przez służby konserwatorskie do zapewnienia warunków umożliwiających nienaruszenie zabytkowej zieleni parku. Działania ochronne i zabezpieczające polegać będą m.in. na rozstawieniu infrastruktury festiwalu na terenie utwardzonym bądź na panelach zabezpieczających trawniki" - informuje Daria Błaszczyńska, rzeczniczka Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Łodzi.

I dodaje: "Dodatkowo organizator zobowiązany został do odpowiedniego zabezpieczenia naniesień roślinnych, koordynowania pracy pojazdów mechanicznych, tak by poruszały się wyłącznie w niezbędnym zakresie, w śladzie istniejących utwardzonych alejek parkowych bądź na przygotowanej tymczasowej nawierzchni. Podczas organizacji wydarzenia zabronione zostało również składowanie materiałów budowlanych w strefie korzeniowej drzew oraz na terenach zieleni. Tym samym oceniono, że organizacja festiwalu Audioriver jest dopuszczalna z punktu widzenia ochrony konserwatorskiej i przeprowadzona prawidłowo nie powinna wywierać negatywnego wpływu na zabytkową zieleń parku".

O szczegóły urząd dopytują również osoby z grupy Zielone Serce Zdrowia - Obrona Parku przed Audioriver. Jak udało nam się ustalić, temat lokalizacji festiwalu ma być jednym z punktów dyskusji najbliższego, cyklicznego spotkania rady osiedla Montwiłła-Mireckiego, które znajduje się po sąsiedzku z parkiem na Zdrowiu.

Małgorzata Szlachetka

[-] [email protected] 7 points 2 years ago

nie, nie wierze i nie wydaje mi sie, ze takie komentarze sa wynikiem jakiegos szeroko zakrojonego spisku z milionami dolarow w tle

Ludzie mogą być i głupi, i podatni na sterowanie. Jedno nie wyklucza drugiego. Ich żarliwy fanatyzm jest cokolwiek zastanawiający jeśli wziąć pod uwagę, że wielu z nich pisze i postuje tak często, że robi się z tego drugi etat.

Nie chodzi o to, że każdy z osobna dostaje za to hajs. Ale farmy trolli są faktem, wiemy też jak się takie rzeczy produkuje i jak finansuje, wiemy dziś że Rosja sponsoruje sporą część ruchów foliarskich, nawet jeśli daje pieniądze "tylko" ich liderom i pomaga im organizować infrastrukturę (prawnicy, miejsca na konferencje etc) - to może odbywać się na wielu polach i na wiele sposobów. A ludzka naiwność czy głupota gra tu kluczową rolę, bo jest po prostu sprytnie wykorzystywana. Tak, wiele osób zupełnie za darmo będzie chętnie pełnić określone role i nawet pisać milion komentarzy w wolnym czasie, ale aby kontrolować narrację, pewne wyraziste jednostki muszą ten ruch utrzymywać w pewnych ryzach, decydując o tym, na co aktualnie skierować uwagę. Inaczej ten ruch byłby rozlazły, wielonurtowy i wielonarracyjny, podczas gdy każdy kto dłużej przygląda się foliarstwu widzi, że największe społeczności w jego obrębie zmieniają wektory działań niemal z dnia na dzień, kiedy tylko "wchodzi" jakiś nowy dynks.

Zresztą o czym my tu mówimy, skoro sam twórca i ojciec chrzestny ruchu antyszczepowego Andrew Wakefield był oszustem przekupionym przez producenta jednego leku by wykonać badania które postawią szczepionkę MMR w złym świetle, a lek tegoż producenta - w dobrym. I cała jego kariera medialna polegała po prostu na pchaniu dalej tych cynicznych kłamstw i wpychania narracji antyszczepionkowej ludziom, bo to była jedyna linia jego obrony i źródło zysku po tym jak stracił prawo wykonywania zawodu. Sam nie był nawet przeciwny szczepieniom, po prostu podążał za hajsem i udało mu się z niczego stworzyć ogromny ruch, który dziś czci go jak boga, a on może zarabiać handlując gównianymi suplementami diety. A skoro jest biznesmenem to nie wierzę, że na jakimś etapie nie mógł dogadać się z kimś, kto lepiej od niego wiedział jak zagospodarować ten ruch i zaoferował mu za to dobre pieniądze.

Jutuber Folding Ideas zauważył kiedyś, że bardzo długa aktywność płaskoziemców w internecie, tworzących międzynarodowe grupy i mających hajs na wielotysięczne konferencje, podcasty itp, została w pewnym momencie nagle przerwana, ich kanały jutubowe zostały porzucone, kontent niemal z dnia na dzień przestał napływać do sieci i ludzie, którzy zajadle walczyli w każdym możliwym medium z "kularzami" nagle ucichli. Tak jakby ktoś przestawił wajchę. W tym samym momencie gwałtownie podskoczyła popularność filmów i kont zajmujących się tematyką QAnon. Wydawało się że jedno nie ma nic z drugim, nie? Że przecież mogą istnieć dwie szurie naraz. A jednak nie. Dlaczego ludzie którzy byli zapaleńcami płaskiej Ziemi nagle stwierdzili że walka o "prawdę" nie ma sensu i przerzucili się na tworzenie lub konsumpcję treści dotyczących wrzutki z 4chana i poszli karnie do obozu Trumpa? Z punktu widzenia tzw teorii chaosu to nie ma sensu, jeden i drugi ruch powinien być aktywny, bo ludzie lubią się odróżniać, mieć swoje społeczności, upierać się przy swojej zajawce - a tu zonk. Można to wyjaśnić tylko ingerencją zewnętrzną i jakimś rodzajem socjotechniki połączonej z przekupstwem który skłonił tych ludzi, działających przecież kiedyś w apolitycznym ruchu, do zajęcia stanowiska politycznego i wypisywania na FB i forach o tajnych pizzeriach gdzie zamawia się małe dzieci do gwałtu. Udowodniono zresztą, że wiele z tych kont prowadzą te same osoby które wcześniej robiły filmiki o płaskiej Ziemi.

W Polsce było dokładnie tak samo. Antyszczepionkowcy najpierw błąkali się sami po internetach, potem kierunek nadała im Socha ze STOP NOP, wykorzystując znajomości w środowisku narodowców i nałowiła tam idiotów do wspierania swojej gównofundacji. Rekrutowała ich nawet na marszach 11.11, aż doszło między nimi do typowych pęknięć frakcyjnych i w ramach walk o władzę w RN czy ONR, Socha została na lodzie. Ale ruch próbowali przejąć inni, w tym Bosak czy Braun, aż w końcu z nieba spadła mu pandemia COVID-19, podczas której wszyscy skonsolidowali się jeszcze mocniej w ruchu "przeciw segregacji sanitarnej" i trwał wyścig o to, kto będzie w tym środowisku nadawał ton. I właściwie przez cały czas lockdownów i obostrzeń wszyscy żyli tylko tym, antyszczepy zresztą znakomicie się z tym połączyły, oczywiście po drodze plując jeszcze na mniejszości seksualne.

Ale co się stało tuż przed 22 lutego 2022 roku? To samo w analogicznym przykładzie z USA - nagle aktywność antyszczepów zjechała niemal do zera, nagle nikt nie mówił już o "segregacji sanitarnej" i nie urządzał masowych protestów przeciw kolejnym dawkom szczepienia na COVID, choć te wciąż były zamawiane. Inna sprawa że osiągnięto cel i zohydzono szczepienia narodowi, przy okazji podważając i tak wątłą wiarę w system ochrony zdrowia. A co zaczęli robić ludzie, którym "przestawiono wajchę"? Tak, z dnia na dzień zamienili się w rolę ekspertów od geopolityki i od Rosji. Najpierw przekonywali nas, że Rosja nie wywoła żadnej wojny i że to Ukraina do niej dąży, ale mądry Putin nie da się sprowokować, a potem, kiedy ten sam Putin jednak ruszył wojskiem, kasowali swoje materiały w popłochu i przerzucali się na inne pozycje: od teraz te same konta, ci sami ludzie którzy wcześniej krzyczeli o maskach i szczepionkach, zajęli się kolportacją fake newsów na temat Ukraińców w Polsce, posądzając ich o morderstwa i gwałty, krzycząc w panice przed falą "wschodniej dziczy" która zaleje nas niebawem i tak dalej. Dopiero teraz, kiedy wojna weszła w fazę stagnacji, a antyukraińska retoryka zdążyła się tu już porządnie zaszczepić pod skórą Polaków, znów widać jakieś znaki powrotu do "wielonurtowej" narracji (trochę szczepionki, trochę Ukraina, trochę próby zaimportowania na nasz grunt teorii spiskowej Wielkiego Resetu - pewnie widzisz w miastach wielkie napisy STOP WYCOFANIU GOTÓWKI itp).

Jeśli to nie jest choćby poszlakowy dowód na przynajmniej częściową sterowność tego ruchu, to nie wiem co nim jest.

[-] [email protected] 5 points 2 years ago

Niech on już przestanie pobierać tlen proszę.

[-] [email protected] 6 points 2 years ago

Proszproszprosz

1
submitted 2 years ago by [email protected] to c/[email protected]

Stary tekst, który ukazał się kiedyś na lewica.pl i w Le Monde Diplomatique, ale lewica.pl nie umie nawet w https to wstawiam stąd.

[-] [email protected] 7 points 2 years ago

Nie radzę sobie. :(

[-] [email protected] 19 points 2 years ago

Wolność jest pojęciem abstrakcyjnym. Wolność, która zachowuje wszelkie hierarchie (bo ustala je kapitał), cementuje podziały klasowe i w efekcie przekazuje nieformalną władzę w ręce tych, którzy aktualnie mają najwięcej zasobów, doprowadzając do ich postępującej prywatyzacji, to wolność dość wybiórcza (prowadząca w efekcie do neofeudalizmu, bo inaczej skończyć się to nie może, jeśli dopuszczasz do tego, by nierówności zostały usankcjonowane i legalne, a każda próba renegocjacji porządku to rzekome "łamanie NAP"). Jako anarchistka mogę ci powiedzieć że wolność jest też związana z zasobami i możliwościami do realizacji życia takiego, jakie ci się podoba - jeśli zaś zewnętrzne czynniki raz ci te możliwości ograniczyły i jesteś pozbawiony zasobów, to realizacja tych wolności wygląda tak, że zapierdalasz jak niewolnik u jakiegoś janusza biznesu ("bo podpisałeś dobrowolną umowę") przez większość życia i musisz ciągle utrzymywać się na powierzchni, zamiast realnie inwestować w siebie i swoje możliwości.

Za to taki system jak najbardziej jest na rękę tym, którym życie ułożyło się lepiej i mogą sobie pozwolić na przebywanie na szczycie łańcucha pokarmowego: daje im kontrolę nad coraz większymi zasobami i możliwości samorealizacji o jakich może pomarzyć człowiek z poprzedniego zdania. Oczywiście kosztem innych, w dodatku w majestacie prawa, no bo nikt nikomu przecież nie zabronił przestać być biednym. :) Celowo podkreślam że idzie o tych, którym "życie ułożyło się lepiej", bo to, kto wyląduje gdzie, jest w dużej mierze losowe i zdeterminowane przez czynniki takie jak kapitał ekonomiczny, społeczny i kulturowy zagregowany w twojej rodzinie, miejscu zamieszkania czy otoczeniu. Ta słynna mityczna ciężka praca, która rzekomo pozwala się wybić z biedy i upokorzenia, nie jest wcale czynnikiem decydującym w ustalaniu tego, kto jaką pozycję zajmuje w społeczeństwie i jakim kapitałem na końcu dysponuje. Determinacja jednostki może pomóc w przeskakiwaniu kolejnych szczebli, ale dowolny losowy wypadek może zniweczyć wszystkie jej plany. Wtedy libertarianin chrząka zwykle że "no, to powinny być jakieś organizacje pomocowe żeby to uzupełnić", choć dosłownie żaden z nich nie pali się do uczestnictwa w nich, ani też nie umie wyjaśnić, jak w systemie w którym premiowany jest wyłącznie tępy egoizm i realizacja własnych interesów ekonomicznych ludzie mieliby łożyć hojnie na organizacje pomocowe, albo w ogóle je zakładać.

Zasada "co nie jest zabronione, jest dozwolone", będąca wykładnią libertarianizmu, zamienia się w swoją karykaturę, gdy dozwolone jest praktycznie wszystko poza fizyczną agresją. Można sprzedawać klientom produkt którego działanie może zabić część z nich, bo "przecież rynek to wyreguluje" - nieważne że już po tym, jak część nabywców kopnie w kalendarz.

Ogółem można by mówić o tym dużo, pisać całe eseje, ale problem jest nie tylko na linii całej idei solidarności społecznej czy tam współodpowiedzialności za siebie nawzajem. Problem jest przede wszystkim w tym, że cała wolność, jaką oferuje libertarianizm to wolność czysto postulatywna, a anarchizm z libertarianizmem rozmija się przede wszystkim w koncepcji nieheirarchiczności. Dla anarchisty nie ma czegoś takiego jak "dobre" hierarchie i nie ma znaczenia że są one ustalone za pomocą rzekomo czytelnych czy przejrzystych kryteriów ("zapracowałem ciężko to teraz mam firmę i mogę sobie zatrudniać ludzi decydując samodzielnie o warunkach na jakich będą pracować", albo "za pomocą legalnych środków zdobyłem swoje latyfundium i dzięki temu mogłem wykupić wszystkie pola od okolicznych rolników, podpisując z nimi stosowne umowy i zamienić je w testowe lotnisko dla ponaddźwiękowych samolotów, bo mogłem i stać mnie na to"). Wszędzie mamy bowiem do czynienia z furtkami dla ogromnych nadużyć, dla których brakuje metod skutecznej przeciwwagi (obowiązuje NAP więc nie możemy protestować inaczej niż werbalnie, nawet jeśli decyzja latyfundysty wpłynie negatywnie na środowisko naturalne albo po prostu odbierze mieszkańcom źródło zaopatrzenia w zboże), zasadą naczelną organizującą życie ludzi jest dążenie do sukcesu jednostki i założenie, że zawsze i wszędzie będą istnieć piramidy społeczne, a jedyną słuszną drogą rotacji w ich obrębie jest osiąganie sukcesu w prowadzeniu działalności gospodarczej. Powiedzieć że to otwiera drzwi patologiom to powiedzieć za mało, ale tak to w skrócie wygląda.

Libertarianizm to filozofia dla owiec, które mogą lepiej poczuć się z faktem, że zjadają je wilki, bo w końcu to naturalny porządek świata, a jak chciało się nie być zjedzonym to trzeba było wcześniej wstawać i szybciej uciekać. Wilkom to oczywiście pasuje, bo dzięki temu mogą robić to, co robiły zawsze, ale wyzbywają się dylematu moralnego. Same nie wyznają jednak tej ideologii, bo są zainteresowane utrzymaniem swojej pozycji, a nie oddawaniem jej na rzecz np. innych wilków, więc wolą się dogadać w wilczym gronie i dokonać "podziału rynku" na "strefy wpływów". :)

Jeśli coś jest ciekawą, choć na pewno nie nadającą się dla każdego filozofią środka, to jest to anarchizm - nie obiecuje utopii ani gruszek na wierzbie, zakłada aktywne uczestnictwo we wszystkich procesach, w tym gospodarczych, wymusza pewną inicjatywę, a jednocześnie zrywa z konceptem piramidy społecznej i usankcjonowania jakiejkolwiek hierarchii. Anarchizm zakłada, że sami kreujemy swoje życie, ale nie przenosi całej odpowiedzialności na jednostkę, bo skutecznie realizować swoje interesy mogą również całe grupy. Jego moralny kompas zasadza się na solidarności ze słabszymi i pomocy wzajemnej, traktując je jako niezbędne czynniki rozwoju społecznego i ekonomicznego. I przede wszystkim nie daje nikomu "pewnej" pozycji w strukturze społecznej, pozwalając aktorom społecznym na ciągłą renegocjację norm i porządków, na które się godzą.

9
submitted 2 years ago by [email protected] to c/[email protected]

Jak wyżej. Postujecie czasem to powiedzcie co polecacie! Polityczne, ekologiczne, gospodarcze, naukowe – co tam macie. PL/ENG.

view more: next ›

obywatelle

0 post score
0 comment score
joined 4 years ago